23 sierpnia 2011



Najpiękniejsze zdjęcie Libry - uchachana, z dyskami, czekająca na dalszą część wspólnej zabawy...
Yad, dziekuję ci za to zdjęcie - właśnie taką chcę ją zapamiętać...

Jestem już w stanie napisać, jak moja ukochana psica odeszła... Więc piszę.

Pamiętam jeszcze, jak w sobotę śmiałyśmy się z Yadirą, że gdyby umarła łapiąc frisbee, to byłaby to dla niej najlepsza śmierć...

Na szczęście ta, której doświadczyła, nie była dużo gorsza.

Tego dnia było za gorąco na spacer, więc posztuczkowałyśmy sobie nieobciążająco. Prawie nauczyłam ją nowej sztuczki, ze zmianą łapy w 'pies kuleje'... Czuła się bardzo dobrze - nie zdążył się jej jeszcze zebrać płyn w jamie brzusznej, więc miała dobry apetyt... Wieczorem zjadła jeszcze sporo pieczonego kurczaka (bałam się, czy jej nie zaszkodzi, ale tak jej smakował, że nie mogłam jej odmówić...). Potem poszła na dwór - kiedy się myłam w łazience, słyszałam jak stoi na podeście i drze mordę na okoliczne psy...
Potem, jak zwykle, wzięłam ją do pokoju. Ze względu na duchote nie ułożyła się na łóżku, tylko na podłodze i spokojnie zasnęła...
Koło 01:00 w nocy usłyszałam jej pisk. Na początku myślałam, że coś się jej śni, ale kiedy wstałam i chciałam ją obudzić, już się nie poruszyła. Zapaliłam światło. Oczy miała szeroko otwarte, na pysku wymalowany strach. Trwało to jednak chwilęczkę - potem straciła świadomość, a jej serce stanęło...
Cieszę się, że w sobotę jeszcze pobiegała za frisbee. Koniecznie chciałam pokazać panu Darkowi jakie zrobiła postępy od 2009, kiedy spotkał ją na seminarium w Poznaniu po raz pierwszy. Może skróciło jej to o pare godzin życie, ale nie żałuję... Była taka szczęśliwa... Tym bardziej, że ze względu na serce już od dłuższego czasu nie aportowała talerzyków...
Strasznie mnie boli, że nie żyła dłużej. Z drugiej jednak strony cieszę się, że los zgotował jej śmierć właśnie dzisiaj - kiedy nie dokuczały jej duszności ani uczulenie, miała apetyt, dobrze się czuła, była szczęśliwa i spokojna...
Pochowaliśmy ją w lasku, koło Enigmy, razem z jej oczojebno-pomarańczowymi deklami... jej kocykiem z Dog Chow... z szarpakiem, który w ostatnich dniach tak lubiła memlać... z poduszką i poszewką na kołdrę, bo tak lubiła wylegiwać się w pościeli.

Nie mogę sobie znaleźć miejsca. Próbuję nie myśleć o tym - oglądam telewizję, próbuję siedziec przy komputerze, czytać, chodzić po polach. Nie mogę siedziec w swoim pokoju, bo od razu czuję, że jej tam nie ma... Zawsze była tam ze mną, kiedy czytałam lub przeglądałam strony... Kiedy wychodzę w łąki z Umą, brakuje mi jej koło nogi... Nie mogę patrzęc na moje pozostałe psy, bo od razu widzę ją pomiędzy nimi... Kiedy idę po korytarzu, mój wzrok mimowolnie zatrzymuje si e na pustym kojcu pod schodami... Kiedy wchodzę do pokoju z komputerem, brakuje mi jej zwiniętej w kłębuszek na jej dywaniku... Kiedy zaglądam do lodówki, widzę niedokończoną puszkę tuńczyka...
O 9 rano przypomniałam sobie, że powinnam ją wypuścić na dwór... O 10 pierwsza porcja pastylek... O 12 karmienie... O 16 kolejna porcja pastylek... O 19 karmienie... O 20 spacer... O 22 znów pastylki i spać...
Bywają momenty, kiedy odrzucam od sibie myśl, że już jej nie ma. Wydaje mi się, że akurat jej nie widzę, bo lata z innymi psami po podwórku albo pojechała z mamą na spacerek do lasu... A potem rzeczywistość dociera do mnie całą swoją cholerną siłą...

Staram się przespać jak najwięcej czasu - wyobrażam sobie, że jadę samochodem gdzieś daleko i drzemię. Jakoś nie mogę pogodzić się z tym, co się stało...

Na koniec chcę podziękować za wasze wsparcie. Czuję je. Cieszę się, że istnieje tak wiele osób, które rozumieją. Już nawet nie chodzi o współczucie, a właśnie o to zrozumienie.


DZIĘKUJĘ!
Dziękuję, że do mnie trafiłaś. Dziękuję, że to właśnie mnie wybrałaś na swoją panią. Dziękuję, że wprowadziłaś mnie w świat psich sportów. Dziękuję, że chciałaś mi towarzyszyć we wszystkim co robiłam. Dziękuję, że byłaś ze mną w chwilach triumfu i radości oraz gdy byłam zła lub smutna. Dziękuję za twoją cierpliwość, kiedy mnie jej brakowało. Dziękuję, że wybaczałaś mi wszystkie moje błędy. Dziękuję, że obojętnie co bym zrobiła i jak na ciebie nakrzyczała, nie zniechęcałaś się - dla mnie chciałaś pracować dalej. Dziękuję, że chciałaś mnie bronić przed wszystkimi. Dziękuję za zaufanie. Dziękuję za miłość, którą mi dałaś. Dziękuję za twoje miękkie fafle. Dziękuję za twoje ,,pyszczenie'', kiedy nie chciałaś po raz kolejny wykonywać danej komendy. Dziękuję za te wszystkie śmieszne miny, którymi strzelałaś na każdym kroku. Dziękuję za te wszystkie obślinione piłki, frisbee, szarpaki, gryzaki i patyki, które lądowały na moich kolanach. Dziękuję za twoje merdanie ogonem, kiedy tylko się do ciebie odezwałam lub uśmiechnęłam. Dziękuję za ten pysk, który tak często lądował pod moim ramieniem w niemej prośbie o pieszczoty. Dziękuję za twój wieczny entuzjazm. Dziękuję za twoją chęć do życia i spędzenia go ze mną. Dziękuję za twoją wesołość. Dziękuję za twoją mądrość.
Dziękuję za to, że po prostu byłaś.

Poczekaj na mnie na Tęczowym Moście - wesoła, na nic nie uczulona, ze zdrowym silnym sercem. Część mnie jest tam już z tobą. Na resztę będziesz musiała poczekać. Wiem, że poczekasz. Obiecuję, że jak już ponownie się zobaczymy, to pójdę z tobą na tę wielką zieloną łąkę i porzucam ci frisbee. A potem razem z Enigmą pójdziemy na dłuuugi spacer do lasu.

Śpij piesku, śpij…
już odpocząć trzeba.
Może będziesz miał
swój kawałek nieba?
Może będzie tam
piękniej niż tu teraz?
Może spotkasz tych, których tu już nie ma…
Śnij, piesku śnij…
W snach jest zawsze pięknie.
Ciepły dom, miejsca dość
na twe wierne serce.
Przyjdzie czas spotkać się
potarmosić uszy
lub razem na spacer znowu gdzieś wyruszyć.
Lecz dziś sobie śnij,
a czas łzy osuszy.

21 sierpnia 2011


Ostatni weekend przeminął pod znakiem dog frisbee.
Ze względu, że i warunki miałam, i chęci, jakiś czas temu zgłosiłam się jako chętna do organizacji Latającej Akademii Dog Chow w Częstochowie. No i się udało, seminarium się odbyło.
Ze względu na chore serduszko Libry, towarzystwa w cieniu drzew dotrzymywała mi Umcia - pies może jeszcze młodziutki, który ma pstro w głowie, ale z którym (nie ukrywając) wiąże jakieś nadzieje na przyszłość. Biorąc ją na semi, chciałam pobawić się z nią na oczach pana Darka Radomskiego i dowiedzieć się co robię źle lub chociażby czy mogę zrobić coś jeszcze. Mała mnie nie zawiodła - przez nudne siedzenie na uwięzi, kiedy ja ćwiczyłam rzuty, gdy nadeszła jej kolej na pokazanie się, pracowała pięknie (chociaż maksymalnej motywacji nie miała). Bardzo chętnie wymieniała się zabawkami, przeciągała, przynosiła rzucane aporty. Od czasu do czasu jedynie jej uwagę przyciągali ludzie, którzy (niestety) nagradzali ją za to głaskaniem. W związku z tym postanowiłam zmodyfikować jej dotychczasową socjalizację - ale o tym później.
Jak już pisałam - Umcia zaprezentowała się z bardzo dobrej strony. Jako pracę domową dostaliśmy udoskonalanie szybkiego powrotu. Ja również zyskałam BAAAARDZO dużo - wyeliminowałam błędy w wyuczonych już rzutach (backhand, sidearm), nauczyłam się jak ćwiczyć, poprawiłam rzuty na odległość oraz nauczyłam się zupełnie nowych - hammer,a, airbounce'a, stejkera (nie wiem jak to się pisze), kick'a, chicken wing, z odbiciem ręką... Poza tym naprawdę miło pogadałam sobie z panem Darkiem na najróżniejsze tematy - od czysto seminaryjnych jak nakręcanie psa i wzmacnianie prawidłowego aportu, po masaż, wpływ szarpania się na zgryz i wiele innych, których obecnie (w stanie wycieńczenia po dwóch dniach intensywnej nauki) nie jestem już w stanie przytoczyć...
Pogoda aż za bardzo dopisywała w oba dni - zarówno ja, jak i mieszkająca u mnie na czas semi Yadira (Sonia) od labradorki Zmory - spiekłyśmy się na słońcu jak buraki. Obu nam dokuczają także mięśnie po wielokrotnym bieganiu, skakaniu, schylaniu się, ponownym bieganiu, schylaniu się... i tak do upadłego. Dziś nie przeszkadzało mi to jednak aby zaproponowaną przerwę wykorzystać do wymuszenia na biednym panu Darku nauki kolejnych rodzajów rzutów. Na zakończenie obu dni rozegraliśmy także mecze Ultimate Frisbee, co ostatecznie wyzuło z nas wszelkie siły, ale sprawiło także szalenie dużo frajdy (moja drużyna pierwszy mecz wygrała z wynikiem 4:3, a następnego dnia przegrała 3:4).
Ogólnie całość wspominam naprawdę bardzo miło i koniecznie będę chciała to powtórzyć w przyszłym roku, kiedy Uma już podrośnie i będziemy mogły pokazać coś więcej. Tym bardziej, że dziś przestała się też bać brania do pyska, przeciągania i aportowania standardowym (a więc wielkim dla niej) frisbee - a więc droga do tego sportu stoi przed nami otworem. Moja w tym tylko głowa, aby nigdzie nie zboczyć w trakcie.

Wracając zaś do zmian w socjalizacji mojego łaciucha... Od jutra postanowiłam egzekwować od napotykanych ludzi, aby nie głaskali mojego psa. Czas, kiedy mała wykazywała się nieufnością oraz strachem przed obcymi minął bezpowrotnie. Teraz muszę nastawić ją wyłącznie na mnie i przekonać, że od innych dwunogów nie uzyska nic fajnego - a więc nie opłaca się do nich biegać w trakcie pracy ze mną. Już widzę miny tych wszystkich ludzi, kiedy będę im mówić ,,przepraszam! proszę nie głaskać mojego psa...''. Ale sądzę, że te trochę zachodu zaowocuje w przyszłości świetną wspólną pracą.



PS. Boże, czuję moją twarz... Nie lubię swojej twarzy, a przez to słońce teraz ciągle ją czuję... Koszmar X_x

15 sierpnia 2011

Jako, że to pierwszy post na tym blogu, wypadałoby się przedstawić wszystkim tym, którzy tu zajrzą, a nas nie znają/znają mało. Jako, że ja nie jestem zbyt interesująca, ograniczę się do prezentacji moich psów.



BIRMA Korsyka - Libra
Moja najukochańsza suka. Zawdzięczam jej wejście do świata frisbee, tańca z psem i ogólnie do ,,wyższego'' szkolenia. Gdyby nie ona, prawdopodobnie nadal szkoliłabym psy tylko w podstawowym posłuszeństwie, od czasu do czasu przetykanego prostymi sztuczkami.
Wspaniała nauczycielka - wybacza mi wszystkie błędy, braki cierpliwości, niedokładność, zbyt długie treningi... Uczy wytrwałości i tego, że czas tak naprawdę w szkoleniu najmniej się liczy. Zawsze gotowa, nawet w środku nocy, wyjść ze mną na pole, żeby poganiać za frisbee. Maniaczka aportu.
Miałyśmy szczęście pierwszy raz spotkać się pewnej mroźnej zimy, chociaż wtedy żadne z nas nie wiedziało, że kiedykolwiek dojdziemy razem do dzisiejszego momentu. Szczególnie Libra w tamtej chwili myślała prawdopodobnie jedynie o tym, aby w miarę szybko zejść z tego świata. Przywiozła ją nam jej właścicielka, grożąc, że jak jej nie zabierzemy, to pojedzie od razu ją uśpić. Potem zniknęła, zostawiając nam 400 zł i umierającego psa. I nie przesadzam, pisząc, że umierała. Miała ciężką alergię - tylne nogi i zad łyse, pierś wygryzioną do krwi. Przez zapalenie wszystkich stawów prawie w ogóle nie wstawała, a każdy ruch wywoływał u niej nieznośne cierpienie. Kiedy się podnosiła, piszczała z bólu. Pysk obtarty do krwi, na policzku wielki ropień. Porzucona, jedyne czego chciała, to zasnąć i już się nie obudzić.
Jako, że nie mogliśmy ją wziąć wtedy do siebie, umieściliśmy ją u naszej babci. Wolno odzyskiwała chęć do życia, a jeszcze wolniej zdrowie i zaufanie do ludzi. Bała się mężczyzn, bała się podniesionej nad głowę zabawki...
Na szczęście wszystko to już minęło i nigdy nie wróci. Odbiło jednak wyraźne piętno na psychice Libry. Nadal nie przepada za obcymi ludźmi, a tych, którzy wyciągają do niej rękę, próbuje gryźć. Oswaja się jednak z nimi, kiedy pozwalają jej pierwszej zrobić pierwszy krok do zawarcia znajomości. Bardzo nie lubi dzieci. Przez słabą socjalizację w starym domu ma w zwyczaju spuszczać łomot każdemu napotkanemu psu (nie robi im krzywdy, ale dużo przy tym warczenia i kotłowaniny). Warczy przy jedzeniu, a zbyt mocne skarcenie uważa za zamach na jej życie.
Ze względu na to, co przeżyła, dotąd wymaga specjalnych zabiegów. Ze względu na uczulenie musi brać pastylki i być na specjalnej karmie z ryżu i ryb. Od czasu do czasu trzeba ją wykąpać w specjalnym szamponie, a jak się bardzo drapie, posmarować różnymi specyfikami w najbardziej swędzących miejscach. Jakby tego było mało, niedawno wykryliśmy u niej niedokurczliwość komory i niedomykalność zastawki serca, co ostatecznie przekreśliło jej ledwo zaczętą karierę w dog frisbee - regularnie jeździmy z nią na punkcję, aby spuścić płyn zbierający się w jamie brzusznej.
Poza tym jest jednak normalnym, cieszącym się życiem psem. Błyskawicznie się uczy i doskonale umie skojarzyć fakty (słowa ,,piłka'', ,,frisbee'' oraz ,,talerzyk'' potrafi wyłowić nawet z rozmowy). Lubi spać ze mną do południa w łóżku, a propozycje wyjścia na dwór w deszczowe dni przyjmuje z obrzydzeniem wymalowanym na pysku. Pod tym względem często jesteśmy jednomyślne :3
Czasami się zastanawiam, czy to ona miała szczęście spotykając na swojej drodze mnie, czy to ja miałam szczęście spotykając ją...?

YUMA Malownicza Sfora - Um(ci)a
Urodziła się w naszej hodowli, jako następczyni swojej matki Negri. Jako konkurentkę miała swoją siostrę, Kropkę (Yorę). Ostatecznie, przy wyborze padło jednak na nią. Od początku (czyt. kiedy miała 4 tygodnie) bardzo fajnie się szarpała, była energiczna, szkudna i dosyć pewna siebie. To przeważyło szalę, więc kiedy jej rodzeństwo rozjechało się po świecie (brat został w Polsce, a siostra pojechała na Białoruś), ona została.
Była psem, którego nigdy nie chciałam. Nigdy nie rajcowały mnie małe rasy - lubię psy duże, twarde, odważne... Po co mi był cavalier? Na dodatek spaniel, który mimo przynależności do IX FCI, nadal zachował wystarczającą ilość instynktu, by uciekać w pogoni za ptactwem. Może zadecydowało tu to, że nie chciałam, aby tak dobrze rokujący szczeniaczek ostatecznie wylądował na kanapie? A może wzięcie pod swoje skrzydła Umci było aktem rozpaczy po dwukrotnym niepowodzeniu w zdobyciu wymarzonego border collie? Obojętnie co to było, teraz nie żałuję swojej decyzji.
Uma spełnia jak na razie wszystkie pokładane w niej nadzieje, jest taka, jaka chciałabym by była. Włożyłam dużo czasu w ukształtownie jej sposobu bycia i popędów, uzyskując szczeniaka, który pójdzie za mną wszędzie, w szkoleniu daje z siebie wszystko, a chwyt ma jak młody bokser (można nią zakręcić w powietrzu, a nie puści zabawki). Poza tym jest przeuroczym, niewielkim stworzeniem, z którym uwielbiam oglądać telewizję, gdy leży mi na kolanach.
Odnoszę wrażenie, że przez szkolenie jej inteligencja przewyższa inteligencję nieszkolonych szczeniaków w jej wieku. Szkoda tylko, że zwykle wykorzystuje ją do kradnięcia żarcia ze stołu jak nikt nie patrzy, dostawania się na drugą stronę ogrodzeń czy wynajdywania różnych świństw w trakcie spacerów. Mimo tego jest dla mnie przewspaniałym psem i mam nadzieję, że w przyszłości uda nam się coś zdziałać w psich sportach. W planach mam uprawianie z nią dog frisbee i tańca z psem, a jak to pierwsze nie wyjdzie, to może agility...?

Poza tymi dwiema pannami, żyję w jednym domu również z Wigorem i Orlą (boksery), Negri (matka Umy) i czarnym długowłolsym owczarkiem niemieckim Monsunem.
I teraz, gwoli wyjaśnienia - tak, mam 6 psów. Dlaczego więc blog jest głównie Umy i Libry? Otóż kiedy ma się tyle zwierząt, trudno jest skupić się na wszystkich. Dlatego mój czas poświęcam głównie ,,moim'' psom, tylko je porządnie szkolę i przygotowuję do rozpoczęcia startów w zawodach, z nimi jeżdżę na seminaria etc. Resztą, czyli psami rodziców, również się opiekuję - od czasu do czasu szkolę, regularnie zabieram na spacerki - nie jest to wszystko jednak tak intensywne, jak w przypadku Libry i Umci.

Poza psami mam również rybki (gupiki), cztery koty-dachowce (wszystkie znalezione na ulicy i odratowane) oraz cztery cudowne szczury. One jednak raczej nie będą się pokazywać w notkach, oprócz szczurów, które będą się pojawiać sporadycznie.