20 grudnia 2011

Flawka mi rośnie i robi się coraz fajniejsza. Coraz lepiej nam się razem pracuje.
A żyje nam się od początku cudownie ;> Kocham moją czekoladę za to, że nigdy nie musiałam uczyć jej "włączania" czy "wyłączania" się - można powiedzieć, że ma wbudowany przełącznik on/off od urodzenia ;> Poza tym naprawdę cenię w niej to, że potrafi dostosować się do każdej sytuacji - kiedy jedziemy samochodem lub pociągiem to śpi, jak idziemy na spacer to jest aktywna i ciekawska, jak się bawimy to skupia się na mnie i świruje cudnie na punkcie zabawek.
Naprawdę fajny ten mój psiur :3

Faktem jest, że jest obecnie... hmm... no brzydka po prostu XD Kolor ma jedynie ładny. A tak to wyraz pyska nieciekawy, kufa z przodu wydaje się za szeroka, łebek w stosunku do ciała mały, wielka dupa, uszy układają się w cały świat (przynajmniej już nie na boki, ale to małe pocieszenie). Do tego gruba kość... Muszę przyznać, że z wyglądu jest całkowitym przeciwieństwem tego, co chciałam.

Ale charakter... Charakter wynagradza mi absolutnie WSZYSTKO. Jest przecudownym psiskiem ;> No i ten jej powalający uśmiech :D


Jeśli chodzi o Umcię, to była i nadal jest małym geniuszem. Niepozornym łaciatym stworzonkiem, które w milisekundę potrafi zamienić się w kłapouchą torpedę. Pięknie skacze, pięknie biega, pięknie się na mnie skupia. Poza tym ze względu na swoje gabaryty jest leciutka i zajmuje mało miejsca. Doskonale grzeje kolana. Aportuje prawie wszystko. Najbardziej kocham ją za to, że wlezie za mną wszędzie - ciągłe bycie ze mną to chyba jej priorytet życiowy. Moja dzielna kruszynka <3

Ogólnie fajnie mi z moimi psicami :3
Ostatnio pojeździłyśmy sobie do Chorzowa, na spacerki borderowe. Na obu Flawka zachowywała się prawie wzorcowo (nie licząc kilku-razowego ignorowania mojego wołania), a Umcia była cudna jak zwykle. Jeśli chodzi o mojego cavika, to naprawdę nie mogę się do niej o nic przyczepić - niezmiennie jest grzeczna i urocza ;>

29 listopada 2011

Jak widać, mamy nowy, jesienny wygląd bloga :3
Rychło w czas, bo wielkimi krokami nadchodzi już zima, ale lepiej późno niż wcale ;>

U psic wszystko w porządku.
Umcia jak zwykle jest cudownym, błyskawicznie uczącym się i chętnym do pracy, miniaturowym cavisiątkiem. Flawi zaś to nadal tępak i śpioch, na dodatek wchodzący w okres buntu i regularnie ignorujący moje wołanie na spacerach. Ale pracujemy, pracujemy, wciąż pracujemy. Powolutku, kroczek po kroczku, bo jak wiadomo - co nagle to po diable.
Pierwsze efekty już są - po paru nagłych zmianach kierunków i trzykrotnym ukryciu się w krzakach Flawka zaczęła pilnować się "stada". Dzięki dosyć częstemu wołaniu, nagradzaniu i dalszemu kontynuowaniu spaceru zaczęło jej świtać w łepetynie, że jak przyjdzie to wcale nie zostanie od razu zapięta na smycz. Aport opanowany - teraz ćwiczymy błyskawiczne przynoszenie.
Umcia nauczyła się vaultów od moich ud, przynoszenia chusteczki na komendę "a psik!" a potem wyrzucania jej do kosza oraz wstępnie wskakiwania na moje stopy.

A w niedzielę NARESZCIE do Chorzowa, do Marty i Psikuta. Ostatnio tak się pechowo złożyło, że zawsze wypadało mi coś ważniejszego. Teraz mam nadzieję tylko, że pogoda dopisze ;>















18 listopada 2011

Ostatnio doszłam do wniosku, że owszem - chyba jestem szmatoholiczką.
Do stopnia chorowitego jeszcze mi daleko, ale nie przeszkodziło mi to w kupieniu Flawi nowej obróżki ;>
A wszystko zaczęło się, kiedy pojechałam z mamą do hurtowni. Miałyśmy kupić tylko pare obróż "do wydania". No ale kiedy zobaczyłam śliczną, żółtawą, skórzaną obróżkę podszytą skórką i nabijaną ćwiekami... Po prostu nie mogłam się powstrzymać, żeby jej nie wziąć. A jakby tego było mało, to jeszcze namówiłam moją rodzicielkę na większą, czekoladową wersję dla Wigora.
Byłam tak zadowolona, że nawet nie słyszałam mamrotania mamucha o tym, że już mnie nigdy ze sobą nie weźmie xp

A tak w nowym nabytku prezentuje się Flawka...


Tego samego dnia pojechaliśmy także na giełdę zoologiczną do Łodzi, aby kupić ubranko dla ostrzyżonego psa z fundacji, który przebywa w naszym hotelu.
A że już od jakiegoś czasu przygotowywałam się do kupienia Umci ubranka... To znów dałam się ponieść mojej chęci posiadania xp
Łaciuszkowi na razie tak naprawdę ubranko nie jest koniecznie potrzebne, ale zimą na pewno się przyda. Ze względu na to, że Uma jest wyjątkowo malutkim cavikiem, jak nic będzie się topić w białym puchu i oblepiać śniegowymi kulkami. Mam nadzieję, że ubranko zminimalizuje ten efekt. Nie wspominając już o tym, że spokojnie będzie mogła chodzić na dłuuuuugie spacery z innymi psami, nawet z duże mrozy.

Myśląc w ten sposób, kupiłam.
Niestety tym razem ja uległam namowom i mimo że chciałam wzór moro, w końcu zdecydowałam sie na emowaty czarno-różowo-serduszkowy.
A Umcia? Umcia zdążyła polubić już swój kubraczek i wygląda w nim po prostu PRZE-PRZESŁODKO.



Flawka, kiedy zobaczyła Umcię w nowym przebraniu, ze zdziwienia nie zaganiała jej przez pół spaceru! XD

06 listopada 2011





Umcia już od małego wykazywała talent do tropienia, używanie węchu w celu odnalezienia czegoś było dla niej całkowicie naturalne i nie miała nigdy nic przeciwko, jeśli dołączałam do zabawy - zachęcając ją do poszukiwań. Szybko uznała, że węszenie jest czymś fajnym.
Pierwszy raz objawiło się to, kiedy tata przyniósł do domu pieczonego kurczaka, jak zwykle zawiniętego w sreberko i dodatkowo w siatkę. Położył go w kuchni, nie rozpakowując i wyszedł.
Powiem szczrze - naprawdę nie było go czuć. Ale Umcia WIEDZIAŁA ;>
Błyskawicznie zerwała się z pufy, na której leżała i bezbłędnie poleciała do kuchni. Z nosem w górze zaczęła łazić to tu, to tam, aż znalazła odpowiednie miejsce. Przednimi łapkami oparła się o szafkę, wskazując mi w której części blatu leży kurczak. Oczywiście dostała kawałek w nagrodę. Miała wtedy około 3-4 miesiące.

Dotąd mało ćwiczyłyśmy tropienie, bo szczerze powiedziawszy nigdy za szczególnie mnie to nie pociągało. Ale kiedyś, przy okazji ćwiczeń z Wigorem (bokser) do IPO, wzięłam też Umę. I znów mój cavik mnie nie zawiódł :3
Kiedy ja ukryłam się w krzakach, łaciata bezbłędnie, z nosem przy ziemi, doprowadziła do mnie moją mamę.
Dziś znów ćwiczyłyśmy, przy okazji prowadzenia przez moją mamę przygotowań do PT. I znów Umcia spisała się doskonale. Może zaczniemy coś robić w tym kierunku dalej...?





Nie tylko Umcia była dzisiaj na szkoleniu.
Jako, że chciałabym kiedyś zrobić z Flawi IPO1, zabrałam czekoladę ze sobą. Nie spodziewałam się szału, ponieważ jest jeszcze 3,5-miesięcznym szczeniaczkiem. Ona jednak też wykazała do tego zaskakujący talent! :3
Nawet mimo tego, że mocno utrudniłam jej zadanie. Sama ścieżka śladu była prosta - dosyć wyraźnie wydeptana, z potrójnym śladem, z tylko jednym delikatnym łukiem. Jednak przez swoją ciapowatość, nie zwróciłam uwagi, że nieco z boku po lekkim łuku prowadziła ścieżka saren. Oba tropy zetknęły się ze sobą i rozeszły na boki.
Jakby tego było mało, moja mama coś pogubiła się na tym śladzie i ostatecznie Flawka musiała sobie radzić sama. Był to jej pierwszy w życiu trop... ale podołała! :3
Sarnią ścieżkę zignorowała i z nosem przy ziemi doszła do mojej kryjówki <3

I nauka wyciągnięta :)
Flawi i Umie uruchomiły się nosy i widzę, że taka zabawa zaczyna im sprawiać radochę - co strasznie mnie cieszy.
Ja zaś nauczyłam się więcej o tropieniu, posiłkując się dodatkowo odpowiednią lekturą. Raczej nie wkręcę się w to nigdy na całego, ale wiedzy nigdy za wiele. A zadowolone paszcze moich psic - bezcenne :>
Tak więc polecam rozpoczęcie układania śladów - obojętnie jakiego macie psa - rekreacyjnie. Może odkryjecie w nim nowy talent...? :>





Zdjęcia z sesji jesiennej pod Olsztynem.
W przyszłym tygodniu pewnie wybiorę się tam znowu, na spotkanie z innymi bc.
A w niedzielę do Chorzowa, też z Flawką, też na spacerek integracyjny :D

29 października 2011

Dzisiaj bezzdjęciowo - nadrobię to w następnej notce.

Dziś robiłam pseudo-imprezę urodzinową z rodziną. Ale to mniej ważne i stanowi jedynie wstęp do tego, o czym chcę króciutko napisać - a mianowicie relacji moich psic z moją 2,5-letnią kuzynką.

Ogólnie Umcia z mniejszymi dziećmi miała dotąd do czynienia raz, w postaci około 8-letniego synka znajomego mojego taty. Łaciuch oczywiście lubi się bawić szarpakiem, a więc zaproponowałam szkrabowi, że jeśli chce się z nią bawić, to właśnie tą zabawką. Na początku moja kłapouszka podeszła do sprawy z dużym zaangażowaniem, ale zaskakująco szybko się zniechęciła. Wolała bawić się ze mną. A dzisiaj...? Mała, 2,5 letnia Nastusia wzięła szarpak, a Umcia momentalnie przystąpiła do zabawy. Dogadały się znakomicie :3 Najpierw moja kuzyneczka zabierała zabawkę i uciekała z nią, a Umcia goniła, a potem Umcia kradła szarpak, a mała biegła za nią z piskiem. Jak to im się znudziło, to łaciata chwyciła szarpak i dawała się na nim "prowadzić" po całym domu. A jak udawało się jej go wyrwać małej z rączki, to zaraz podchodziła i rzucała jej pod nogi, żeby kontynuować zabawę. Jak nie lubię małych dzieci i nie przepadam, jak "ruszają" moje psy, tak tym widokiem byłam absolutnie oczarowana. Tym bardziej, że obie strony miały mega uciechę.

A na koniec jeszcze wepchnęłam Nastusi w łapę wątróbkowe ciasteczko i pokazałam jak wydawać psu komendę "siad". Nawet nie musiałam jej tłumaczyć, że jak się nie ma ciasteczka, to się psu rozkazów nie wydaje.

Z Umci jestem mega dumna - była grzeczna, nie skakała po małej, delikatnie i uważnie łapała szarpak i ogólnie była "do rany przyłóż" :3

A Flawi...? Flawi nigdy dotąd nie miała kontaktu z dziećmi. Najpierw próbowała skakać na Nastusię, potem "glizdowała", a na koniec straciła zainteresowanie. Z drugim podejściem zrobiło się gorzej, bo mała po doświadczeniach z Umcią (którą próbowała ciągnąć i podnosić), uznała że z Flawką można tak samo. Czekolada najwyraźniej uznała, że jest atakowana, więc od razu fajt! - i na grzbiet. A kiedy nie dało to pożądanych rezultatów, to zaczęła się bać. Jak tylko to zobaczyłam, to zaraz przerwałam to spoufalanie się. Co jak co, ale chciałabym, aby w przyszłości Flawi była zrównoważonym psem - ostatnie czego chcę, to strach przed dziećmi.

Tak więc zapoznawanie czekolady z "małymi ludźmi" zamierzam powtórzyć - tym razem jednak ze starszymi dziećmi, którym można więcej wytłumaczyć :>

Teraz tylko żałuję, że było za ciemno na porządne zdjęcia.
Może kiedy indziej uda się to nadrobić.

16 października 2011

ZIMNO!
Zimno, zimno i jeszcze raz zimno! Gdzie się podziała ta piękna, złota, polska jesień...? Miałam nadzieję, że potrwa nieco dłużej... Umci i Flawce tak pięknie w czerwieniach, żółciach i brązach...
Niestety nie zawsze jest tak, jak człowiek chce. W moim przypadku, przynajmniej dzisiaj, było lepiej niż mogłam sobie wymarzyć :3
Mimo tego, że nie pojechałam na zajęcia (autobus się nie zjawił Oo") i przespałam tylko 3,5 godziny (położyłam się koło 1 w nocy, a wstałam o 4:30 żeby zdążyć na dworzec)... Było cudnie!

Nie położyłam się spać, wiedząc, że ciężko mi będzie wstać żeby zająć się psami. Zamiast tego poczekałam do świtu i kiedy tylko się rozjaśniło, wybrałam się na spacer z młodymi. Na początku nic nie wskazywało, że zobaczę jeden z najpiękniejszych widoków w moim życiu. Było lodowato, wszystko oszronione... Ogólnie tło do zdjęć bure i nijakie, a po krótkim czasie przestałam czuć palce.

Dodatkowo Flawi chuchnęła mi w szkło obiektywu, który natychmiast zamarzł. No więc wyjęłam z kieszeni rękawiczkę (tak, okazało się, że marzły mi łapy a ja miałam cały czas rękawiczki w kieszeni XD) i zaczęłam wycierać. Wycierałam, wycierałam...
... a w międzyczasie wzeszło słońce...


... i rozświetliło szron na trawach, które zaczęły wyglądać jak obsypane brokatem.





Dotąd jak patrzę na te zdjęcia, chce mi się płakać ze szczęścia. Nie wiem jak to się stało, ale obraz przed moimi oczami trafił mi prosto do serca. Strasznie się cieszę, że miałam aparat i udało mi się uwiecznić chociaż cząstkę tej cudowności, a teraz mogę się nią z wami podzielić.
Jaki byłby świat bez natury? Bez tej misterności różnych gatunków traw, pajęczyn, ścieżek, drzew, liści... Nie ma niczego piękniejszego. W takich chwilach widać, że nawet zwykłe, brzydkie na co dzień trawsko na godzinę lub dwie może się zmienić w arcydzieło.

Nawet coś tak przyziemnego jak palik od pastucha staje się wyjątkowy...

A psy? Udało mi się włączyć je jakoś w tę krainę z baśni :3








_________________________________________________
A teraz tak dla zwarzenia nastrojów...
Przed chwilą znalazłam...

KLIK
Podpisujcie petycję i przesyłajcie dalej: klik

17 września 2011

Jak widać, mamy nowy wygląd :3
Mam nadzieję, że się wam podoba, bo mnie - strasznie <3 A żeby notka nie była za krótka, to zarzucam zdjęciami z aktywnego życia młodych ;>







12 września 2011

Wczoraj wybrałam się razem z rodzicami do Czech. Zapakowaliśmy kocyk, pare zabawek i Umcię (lubi znajdować dziury w płocie jak mnie nie ma, więc bałam się ją zostawić)... i wyruszyliśmy w długą drogę do Pragi.
Naszym celem była hodowla Rubínové srdce i przebywająca tam 7 szczeniaczków border collie. Droga minęła mi zaskakująco szybko. Na miejscu przywitała nas pani Simona Sochorová i piękna sobolowa Charollais. A teraz postaram się wyjaśnić, dlaczego wzięłam właśnie Flawi, a nie jedną z dwóch jej sióstr, w których podobno miałam mieć wybór. Otóż wyboru nie miałam - na miejscu okazało się, że szczeniak dla mnie jest już wybrany, zaczipowany i gotowy do drogi - nie ma możliwości wzięcia innego. Powiem szczerze, że w pierwszym momencie mina mi zrzedła. Postanowiliśmy jednak (razem z mamą) na razie zostawić tę sprawę i zobaczyć jak z popędami "naszej" suczki. Mała została wyniesiona do ogródka i zaraz rzuciła się do oglądania okolicy, gryzienia krzaków i tym podobnych rzeczy. Zabawki prawie w ogóle jej nie interesowały...
Czekoladka znów trafiła do zagródki, gdzie kłębiło się jej rodzeństwo. Patrzyłyśmy z mamą na szczeniaki - szczególnie niebieskooką merlaczkę, biegającą z zabawką. A potem na "naszą" suczkę, która oparła się łapkami o płotek i wyraźnie chciała zwrócić na siebie uwagę. Jednak zabawki nadal nie były dla niej interesujące. Kiedy wszystkie szczeniaki się bawiły, ona chciała tylko i wyłącznie do ludzi. Może już wybrała nas sobie na swoją nową rodzinę?
Moja mama wrzuciła do kojczyka łańcuszek. Momentalnie wszystkie szczyle znieruchomiały, nieco zaniepokojone nieprzyjemnym dźwiękiem... a potem podeszły zbadać jego źródło. Następnie łańcuszek został uznany za kolejną (choć nieco dziwną) zabawkę i zabrany przez puchate kulki pod stół X3
Zaczęłyśmy rozmawiać z hodowczynią, słuchać czemu wybrała dla nas tę, a nie inną suczkę. I tu muszę powiedzieć, że przekonały nas jej słowa. Jakby dla potwierdzenia, "nasza" czekolada zaczęła wściekać się w kojczyku z szarpakiem w mordce. Przekonało nas też pare innych rzeczy - to, że jako hodowca ma dużo większe doświadczenie, jeśli chodzi o bordery, oraz to, że jest szkoleniowcem.
Dosyć długo gadałyśmy, wymieniając opinie i słuchając.
Ja w międzyczasie całkowicie zakochałam się w "mojej" klusce. Mimo tego, że od początku chciałam podejść do tego mądrze, podświadomie nie wyobrażałam sobie wzięcia innego szczeniaka niż piegowata dziewuszka - była moja już tydzień wcześniej. Tak więc ostatecznie wszystko poszło dobrze.
Oprócz dokumentów małej dostałyśmy woreczek karmy i miniaturowy szarpaczek. Po ostatnim uścisku od hodowczyni, malutka wylądowała na fotelu i wyruszyliśmy w 6-godzinną drogę powrotną. Szybko doszłam do wniosku, że wzięcie tego konkretnego szczeniaka, z tego konkretnego skojarzenia było dobrym wyborem - malutka na początku dwa razy zapłakała, a potem była już spokojna. Przylepiła się do mnie i sprawiała wrażenie pogodzonej z losem, gotowej do rozpoczęcia nowej wielkiej przygody :3
W przeciwieństwie do Flawi (imię to czekało na nią od grudnia 2010), Umcia nie była zachwycona. Tego dnia kończyła pół roku i kosmaty, bezczelny czekoladowy prezent, który się jej dostał, wybitnie się jej nie podobał. Początkowe zaskoczenie, co TO robi w na JEJ fotelu w JEJ samochodzie, szybko ustąpiło oburzeniu i zdegustowaniu. Szczególnie niezadowolona była, kiedy ułożyła mi się na kolanach, a Flawi, widząc to, postanowiła uwalić się na niej. Wieczorem jednak, już po dotarciu do domu, powoli zaczęła doceniać towarzystwo - koło 12 w nocy była gotowa do szaleństw.

A Flawi...? Flawi jest rozkosznym, rezolutnym stworzonkiem pełnym energii i chęci do odkrywania. Błyskawicznie się zaadoptowała i z każdą godziną robi się coraz bardziej pewna siebie i szkudna :3 Mimo kluskowatego ciałka i krótkich łapek potrafi osiągać całkiem niezłą prędkość - chociaż zwykle kończy się to zaplątaniem we własne nóżki i upadkiem. Tak więc zazwyczaj ogranicza się do kicania to tu, to tam. Uma bardzo się jej podoba i kiedy tylko może, to skacze na nią i wgryza się jej w grzbiet. Jak się domyślacie, łaciuch w takich momentach nie jest zbyt zachwycony. Uczy się jednak, jak bawić się z czekoladką - ostatnio na topie jest merdanie małej przed nosem frędzlami od szarpaka, a potem przeciąganie się.

No i to chyba na tyle, jeśli chodzi o dzisiaj. Jeśli moja opowieść była mało składna to przepraszam - musiałam wstać bardzo wcześnie, aby wynieść pewną kluchę na trawę. Nauka czystości ON.






Pierwsza udokumentowana przyczajka X3


W przerwach w gryzieniu moich butów, Flawi zajmowała się próbami pasienia Umci X3

02 września 2011

Doszłam już do siebie. Zajęło mi to dużo mniej czasu, niż po śmierci Enigmy, co spowodowało wyrzuty sumienia. Do głowy przyszły mi pytania, czy Libra rzeczywiście tak mało dla mnie znaczyła? Potem jednak zastanowiłam się i zauważyłam różnice między jej śmiercią, a śmiercią Enigmy...
Przede wszystkim Libra żyła sobie z chorobą, ale nie widać było jej na pierwszy rzut oka - była wesoła, chętnie się bawiła, przeciągała zabawkami... Inaczej z Enigmą, której zrobiła się ogromna, sącząca się rana na boku po operacji wycięcia guzów... A potem te spuchnięte łapki... I świadomość, że to my musimy ukrócić jej cierpienia... Libra odeszła cicho, szybko, kiedy jeszcze nie czuła jak bardzo jest chora...
Za Enigmą rozpaczałam przez trzy lata - kiedy tylko zbliżał się koniec roku, święta, chodziłam jak struta. Rozmyślałam o niej. O Librze staram się nie myśleć - a raczej myśleć, ale tylko o tych najszczęśliwszych chwilach, kiedy jeszcze nie podejrzewaliśmy jej choroby, kiedy biegała swobodnie za frisbee, gdy przygotowywałyśmy się do seminarium lub zawodów... O tym, jaki piękny pokaz dała p. Darkowi, pokazując jakim jest kapitalnym psem...
Jednak jest inna, najważniejsza dla mnie różnica. Po śmierci Enigmy zostałam SAMA. Może trudno to pojąć, skoro mam tyle psów. Jednak ja ćwiczyłam i pokochałam całym sercem tylko Enigmę. To ona była MOIM PSEM. Kiedy umarła, nie miałam już psa. Ogarnęła mnie tak cholerna samotność, że leżałam na jej ciele i wyłam [dosłownie] z rozpaczy, przerażając poważnie całą rodzinę. Kiedy umarła Libra, nie zostałam sama. Przy moim boku nadal tkwił pewien mały, łaciaty, głupiutki potwór, który na każdym kroku pokazywał mi, że przecież on żyje i wymaga uwagi oraz uczucia. Nie miałam możliwości pogrążenia się w depresji - nie miałam czasu. Musiałam zająć się Umą, która stała się takim samym MOIM PSEM jak Libra. Tej zasługi nie zapomnę jej do końca życia - właśnie tego, że po prostu przy mnie była, kiedy najbardziej tego potrzebowałam. Że nie dała mi długo rozpaczać. Samym swoim istnieniem dała do zrozumienia, że świat idzie do przodu i nie warto płakać nad czymś, nad czym i tak nie ma się władzy. Libra nie żyje. Nie przywrócę jej życia, nie ważne jak bardzo bym chciała. Pozostaje mi zachować ją w pamięci, w pełni zdrową - taką, jaką chciałabym ją spotkać w przyszłości Po Drugiej Stronie.
A teraz kończę żałobę. Jestem gotowa wreszcie naprawdę się z nią pożegnać.



Nigdy, przenigdy nie chciałam małego psa. A już w szczególności ozdobnego. Jeśli już, to na pewno nie spaniela. A co mam? SPANIELA. Małego, ozdobnego, miękkiego spaniela. Na dodatek cavaliera, w których inteligencję mocno zwątpiłam, kiedy jednego z przedstawicieli przez dwie godziny nie nauczyłam podawać łapy...
Dziś, kiedy patrzę na to z perspektywy 5 miesięcy, dochodzę do wniosku, że postanowiłam zająć się Umą z desperacji. Desperacji spowodowanej najpierw niemożliwością wzięcia córki Collin z Forest Land Chilabo, potem brakiem suczki dla mnie w miocie po Eli i Sevenie w Eliway. Następnie było przeglądanie miotów border collie w Polsce i w Czechach... I nadal nic, co by mnie szczególnie zainteresowało. W międzyczasie urodziły się u nas małe łaciuchy. No to wzięłam. Co miałam robić? Wiedziałam już, że kariera Libry zbliża się ku końcowi [planowałam wtedy postartować z nią jeszcze jakieś 2 lata]. Potrzebny był mi szczeniak, z którym mogłam zacząć starty, kiedy Libra odejdzie już na zasłużoną emeryturę. Z bordera wyszły nici, więc moją uwagę skierowałam na jedyne dostępne szczeniaczki - te rezydujące na parterze, w zagródce, w moim domu.
Cavalierami nigdy się nie interesowałam - ot, takie małe kudłate nie-wiadomo-co, plątające się między bokserzymi łapami. Wiedziałam tylko, że są strasznie delikatne psychiczne [w porównaniu z moimi faflakami] i małe - ale za to skoczne i z fiziem na punkcie aportowania. Tak więc uznałam, że "raz kozie śmierć". No i zaczęłam drażnić 4-tygodniowe kluchy kawałkami gazet. Wszystkie capały te szeleszczące coś i próbowały sobie zabrać - w szczególności najmniejsza suczka. Rosły. Jako 5-tygodniowy szczyl, najmniejsza suczka szalała z pluszakiem na sznurku, który urósł do jej głównych zainteresowań. Potem rosły i rosły...
Najmniejsza klucha była najdziksza, najbardziej lubiła biegać i skakać, atakowała swoje rodzeństwo i głośno wyrażała wszelkie sprzeciwy.
W wieku ok. 6 tygodni wyglądało to tak:



No i zakochałam się w tym małym diable. A już szczególnie, kiedy ten 6-tygodniowy szczyl uznał, że miniaturowe frisbee jest tak samo super jak pluszak i polarowy szarpaczek. Potem było już tylko lepiej i lepiej - rodzeństwo się rozjechało po świecie, mała została... i chłonęła wiedzę jak gąbka. Obroty, podawanie łap, turlanie się, piątki... a wszystko to z tymi dwoma czarnymi ślepkami wlepionymi we mnie. I to groźne warczenie przy szarpaniu się...



Oraz, uwaga!, podnoszenie na szarpaku. Dopóki nie miałam Umy, nawet nie wiedziała, że coś takiego w ogle można osiągnąć z cavalierem. No i ten świr na punkcie aportowania...



I to zdziwienie p.Darka na seminarium, jak Uma zaczęła warczeć przy szarpaniu się mini frisbee, a potem z zaciętością aportowała również te dla "dorosłych psów".
Stanowczo nie żałuję, że los wepchnął mi tę wścieklicę w ręce. Jest kapitalna. Nawet jeśli okaże się, że nie będzie sportowym cavikiem, to na pewno pozostanie najlepszym pocieszaczem, wiecznie tryskającym zaraźliwym optymizmem.

23 sierpnia 2011



Najpiękniejsze zdjęcie Libry - uchachana, z dyskami, czekająca na dalszą część wspólnej zabawy...
Yad, dziekuję ci za to zdjęcie - właśnie taką chcę ją zapamiętać...

Jestem już w stanie napisać, jak moja ukochana psica odeszła... Więc piszę.

Pamiętam jeszcze, jak w sobotę śmiałyśmy się z Yadirą, że gdyby umarła łapiąc frisbee, to byłaby to dla niej najlepsza śmierć...

Na szczęście ta, której doświadczyła, nie była dużo gorsza.

Tego dnia było za gorąco na spacer, więc posztuczkowałyśmy sobie nieobciążająco. Prawie nauczyłam ją nowej sztuczki, ze zmianą łapy w 'pies kuleje'... Czuła się bardzo dobrze - nie zdążył się jej jeszcze zebrać płyn w jamie brzusznej, więc miała dobry apetyt... Wieczorem zjadła jeszcze sporo pieczonego kurczaka (bałam się, czy jej nie zaszkodzi, ale tak jej smakował, że nie mogłam jej odmówić...). Potem poszła na dwór - kiedy się myłam w łazience, słyszałam jak stoi na podeście i drze mordę na okoliczne psy...
Potem, jak zwykle, wzięłam ją do pokoju. Ze względu na duchote nie ułożyła się na łóżku, tylko na podłodze i spokojnie zasnęła...
Koło 01:00 w nocy usłyszałam jej pisk. Na początku myślałam, że coś się jej śni, ale kiedy wstałam i chciałam ją obudzić, już się nie poruszyła. Zapaliłam światło. Oczy miała szeroko otwarte, na pysku wymalowany strach. Trwało to jednak chwilęczkę - potem straciła świadomość, a jej serce stanęło...
Cieszę się, że w sobotę jeszcze pobiegała za frisbee. Koniecznie chciałam pokazać panu Darkowi jakie zrobiła postępy od 2009, kiedy spotkał ją na seminarium w Poznaniu po raz pierwszy. Może skróciło jej to o pare godzin życie, ale nie żałuję... Była taka szczęśliwa... Tym bardziej, że ze względu na serce już od dłuższego czasu nie aportowała talerzyków...
Strasznie mnie boli, że nie żyła dłużej. Z drugiej jednak strony cieszę się, że los zgotował jej śmierć właśnie dzisiaj - kiedy nie dokuczały jej duszności ani uczulenie, miała apetyt, dobrze się czuła, była szczęśliwa i spokojna...
Pochowaliśmy ją w lasku, koło Enigmy, razem z jej oczojebno-pomarańczowymi deklami... jej kocykiem z Dog Chow... z szarpakiem, który w ostatnich dniach tak lubiła memlać... z poduszką i poszewką na kołdrę, bo tak lubiła wylegiwać się w pościeli.

Nie mogę sobie znaleźć miejsca. Próbuję nie myśleć o tym - oglądam telewizję, próbuję siedziec przy komputerze, czytać, chodzić po polach. Nie mogę siedziec w swoim pokoju, bo od razu czuję, że jej tam nie ma... Zawsze była tam ze mną, kiedy czytałam lub przeglądałam strony... Kiedy wychodzę w łąki z Umą, brakuje mi jej koło nogi... Nie mogę patrzęc na moje pozostałe psy, bo od razu widzę ją pomiędzy nimi... Kiedy idę po korytarzu, mój wzrok mimowolnie zatrzymuje si e na pustym kojcu pod schodami... Kiedy wchodzę do pokoju z komputerem, brakuje mi jej zwiniętej w kłębuszek na jej dywaniku... Kiedy zaglądam do lodówki, widzę niedokończoną puszkę tuńczyka...
O 9 rano przypomniałam sobie, że powinnam ją wypuścić na dwór... O 10 pierwsza porcja pastylek... O 12 karmienie... O 16 kolejna porcja pastylek... O 19 karmienie... O 20 spacer... O 22 znów pastylki i spać...
Bywają momenty, kiedy odrzucam od sibie myśl, że już jej nie ma. Wydaje mi się, że akurat jej nie widzę, bo lata z innymi psami po podwórku albo pojechała z mamą na spacerek do lasu... A potem rzeczywistość dociera do mnie całą swoją cholerną siłą...

Staram się przespać jak najwięcej czasu - wyobrażam sobie, że jadę samochodem gdzieś daleko i drzemię. Jakoś nie mogę pogodzić się z tym, co się stało...

Na koniec chcę podziękować za wasze wsparcie. Czuję je. Cieszę się, że istnieje tak wiele osób, które rozumieją. Już nawet nie chodzi o współczucie, a właśnie o to zrozumienie.


DZIĘKUJĘ!
Dziękuję, że do mnie trafiłaś. Dziękuję, że to właśnie mnie wybrałaś na swoją panią. Dziękuję, że wprowadziłaś mnie w świat psich sportów. Dziękuję, że chciałaś mi towarzyszyć we wszystkim co robiłam. Dziękuję, że byłaś ze mną w chwilach triumfu i radości oraz gdy byłam zła lub smutna. Dziękuję za twoją cierpliwość, kiedy mnie jej brakowało. Dziękuję, że wybaczałaś mi wszystkie moje błędy. Dziękuję, że obojętnie co bym zrobiła i jak na ciebie nakrzyczała, nie zniechęcałaś się - dla mnie chciałaś pracować dalej. Dziękuję, że chciałaś mnie bronić przed wszystkimi. Dziękuję za zaufanie. Dziękuję za miłość, którą mi dałaś. Dziękuję za twoje miękkie fafle. Dziękuję za twoje ,,pyszczenie'', kiedy nie chciałaś po raz kolejny wykonywać danej komendy. Dziękuję za te wszystkie śmieszne miny, którymi strzelałaś na każdym kroku. Dziękuję za te wszystkie obślinione piłki, frisbee, szarpaki, gryzaki i patyki, które lądowały na moich kolanach. Dziękuję za twoje merdanie ogonem, kiedy tylko się do ciebie odezwałam lub uśmiechnęłam. Dziękuję za ten pysk, który tak często lądował pod moim ramieniem w niemej prośbie o pieszczoty. Dziękuję za twój wieczny entuzjazm. Dziękuję za twoją chęć do życia i spędzenia go ze mną. Dziękuję za twoją wesołość. Dziękuję za twoją mądrość.
Dziękuję za to, że po prostu byłaś.

Poczekaj na mnie na Tęczowym Moście - wesoła, na nic nie uczulona, ze zdrowym silnym sercem. Część mnie jest tam już z tobą. Na resztę będziesz musiała poczekać. Wiem, że poczekasz. Obiecuję, że jak już ponownie się zobaczymy, to pójdę z tobą na tę wielką zieloną łąkę i porzucam ci frisbee. A potem razem z Enigmą pójdziemy na dłuuugi spacer do lasu.

Śpij piesku, śpij…
już odpocząć trzeba.
Może będziesz miał
swój kawałek nieba?
Może będzie tam
piękniej niż tu teraz?
Może spotkasz tych, których tu już nie ma…
Śnij, piesku śnij…
W snach jest zawsze pięknie.
Ciepły dom, miejsca dość
na twe wierne serce.
Przyjdzie czas spotkać się
potarmosić uszy
lub razem na spacer znowu gdzieś wyruszyć.
Lecz dziś sobie śnij,
a czas łzy osuszy.